
Dziś w ramach Tygodnia Ryby zamieszczamy refleksje naszej stałej felietonistki, weganki prowadzącej dom tymczasowy dla zwierząt uratowanych z laboratoriów, Anny Teichert.
Kilkanaście lat temu, gdy byłam jeszcze dzieckiem, Święta Bożego Narodzenia kojarzyły mi się nieodparcie z urokiem, magią, choinką i prezentami. To był czas radości i spokoju. Lubiłam przystrajać mieszkanie, pomagać mamie w kuchni, wypatrywać, czy spadł już śnieg. Niestety, im stawałam się starsza i bardziej ekologicznie uświadomiona, Święta zaczęły tracić swój niewinny czar. Bezpowrotnie. Teraz to dla mnie czas refleksji, i to nie bynajmniej poświęconej rodzinie i narodzinom Jezusa. To gorzka refleksja nad okrucieństwem ludzi i nad przesiąkniętą krwią tradycją chrześcijańską.
Smutne refleksje zwykle psują Święta. Czasem żałuję, że jestem wrażliwa i nie potrafię zamknąć oczu na otaczającą mnie rzeczywistość. Chyba bardziej niż znieczulica ludzi, denerwuje mnie ich hipokryzja. Nienawidzę ludzi którzy dzielą się opłatkiem i nazywają siebie dobrymi, kiedy na stole leży zabita ryba. Dla nich opuszczenie pasterki albo innej mszy to wielki grzech, co nie przeszkadza im tłuc karpia w głowę na kuchennym stole, za pomocą tłuczka do mięsa. Nienawidzę ludzi którzy płaczą nad losem Jezuska w słomie i sianku, a jednocześnie niosą żywą rybę do domu w reklamówce. Miało być kontrowersyjnie więc będzie kontrowersyjnie. Jestem przekonana (święcie) że jeśli Bóg istnieje, nie jest mu obojętna gehenna zabijanych zwierząt, w tym karpi rzecz jasna. A że jedzenie karpia to tradycja? Kolejny kretyński argument. No cóż, walki chrześcijan z lwami też są tradycją. Chyba nawet ciekawszą niż korrida 😉 Może powinniśmy do tej tradycji wrócić? Niech nie oburzają się obrońcy praw człowieka. Wszak tradycja to piękna rzecz.

Kto raz się topił w wodzie (miałam tą przyjemność podczas pijackich wakacji z koleżankami), ten wie, że to średnio fajne. A przecież podobnie czuje się ryba, dla której powietrze wypełnione tlenem jest tym, czym dla nas woda. Dusi się, cierpi, walczy o życie. Taka ryba cierpi bardziej niż święta rodzina, która musiała się tułać bezdomnie bo nie było dla nich miejsca w gospodzie. Ryby masowo cierpią i umierają w imię tradycji i religii pokoju i miłości. Sprawa jest tym bardziej bulwersująca, że etyczne święta mogą być tak naprawdę bardzo tradycyjne. Choinka? Czemu nie. Z odpowiednio zarządzanej plantacji, a może taka, którą posadzimy później do ogródka. Potrawy? Jest ich co najmniej kilkanaście – polskich, tradycyjnych, wolnych od cierpienia i okrucieństwa. Kutia, barszcz (wegański) z uszkami, pierogi z grzybami, kapusta z grzybami, ciasta, kompot z suszonych owoców, i wiele więcej.
W moim domu rodzinnym w tym roku karpia nie będzie. Wywalczyłyśmy to z moją siostrą, weganką. I nasze święta będą piękne, polskie i tradycyjne. Ja zajmę się dekoracją stołu, postawię piękne świeczki i pokój wypełni się ich blaskiem. Siostra pójdzie do kuchni bo gotuje lepiej niż ja 😉 A na koniec podzielimy się opłatkiem z licznymi mieszkańcami domu- zwierzętami po przejściach, które znalazły u nas swoja przystań. I to będzie prawdziwy czas pokoju, dobroci i miłości.
Na koniec jeszcze jedno. Facebookowa grupa „Nie jem karpia” liczy już kilka tysięcy osób. Co ciekawe jednak, głos w temacie zabierają głównie zjadacze ryb, którzy piszą że my, wege, jesteśmy stuknięci, a oni jedzą karpie bo lubią, i zabijać je też lubią. Moje życzenia dla tych państwa – oby was tez ktoś ubił, bo lubi, i zjadł. Wesołych Świąt!!
O AUTORCE:
Autorką artykułu jest Anna Teichert, wegetarianka z kilkunastoletnim stażem i od niedawna weganka. Absolwentka dziennikarstwa, pracowniczka korporacji. W przeszłości działaczka organizacji pro-zwierzęcych, obecnie opiekunka szczurów i myszy pochodzących z interwencji. Lubi „Seks w wielkim mieście”, jazdę na rowerze, street art, szczury i Budapeszt. W wolnych chwilach urządza mieszkanie.